niedziela, 8 czerwca 2014

Słowo na niedzielę / OŚWIADCZENIE w sprawie rak'n'roll



Niedziela. W Londynie dochodzi 7am. Jest bardzo ciepło. 
To będzie piękny dzień. Patrzę na swoją donicę życiodajnej soczyście zielonej mięty, którą wczoraj dostałam od pewnej młodej i mądrej kobiety, na parę godzin przed Jej odlotem do kraju. Spotkanie z Nią miało na mnie ogromny wpływ, gdyż jakimś cudem przekazała mi wraz z tą miętą pewną energię. I siłę, by świadomie podjąć decyzje. Interesowaliście się kiedyś swoimi czakrami?
Nie? Warto!

Osoby obdarzone wrażliwością, która pozwala widzieć czakry, określają je jako wiry energii, obracające się jak świetliste koła i emanujące każde własną barwą. Im szybciej wirują, tym więcej energii moga pobrać i przekazać. Gradacja energii, występująca w czakrach, reprezentuje subtelne odmiany kosmicznej siły życiowej. Obserwacja tych odmian wymaga punktu odniesienia, dlatego też na pierwszym etapie nauki trzeba w sobie rozwinąć "świadomość obserwatora", czyli "bycie w świecie, ale nie z tego świata", jak to się potocznie określa. 

Co to oznacza?
Oznacza to konieczność jednoczesnego przebywania na dwóch poziomach doświadczenia: pełne doświadczanie danej chwili i równocześnie obserwowanie tego samego z dystansu. Takie bycie świadkiem. Trzeba być wnikliwym obserwatorem gry, żeby zrozumieć, o co chodzi na boisku.

No właśnie! :)
O tym chce napisać, potraktujcie to jak pewnego rodzaju oświadczenie.

23 stycznia 2014r. świadomie zadecydowałam, że opuszczam szeregi rak'n'roll. Zrobiłam to tuż po tym, jak zostałam zaangażowana przez osobę chorą na raka, by Jej pomóc. Tą osobą była Śp. Kasia Markiewicz, dziewczyna która dwa miesiące potem zmarła. Na swój pogrzeb "zaprosiła" samego Ozzy Osbourne, na nogach miała czarne szpilki z czerwonym spodem. Tak jak chciała...

Od tamtego dnia moje życie bardzo się zmieniło. Ludzie, w których kiedyś umiałam dostrzec autorytet wyrządzili mi ogromną krzywdę. Tylko dlatego, że opuściłam tę ich klikę. Bardzo poważnie i dość boleśnie zostało naruszone przez nich moje i mojej rodziny życie prywatne. Udało im się znaleźć, a właściwie swoim sprytem podejść dziennikarkę, która byle szybko i byle jak, byle napisać. 

No i napisała ( tygodnik WPROST / marzec ). Włamano się do mojej i mojej córki prywatnej poczty mailowej. I wiem już też kto to zrobił. Gdybym zdecydowała inaczej, aniżeli zadecydowałam wczoraj pewnie straciłabym całe swoje słońce, które w sobie noszę od zawsze, swoją pozytywną energię zamieniłabym na tę negatywną, stałabym się zgorzkniała i paskudnie podła dla ludzi. Przekazałam swoją lupę innym. I dla mnie to jest najważniejsze. Ja zamknęłam tę sprawę wczoraj. Upchnęłam gdzieś na dnie serca, które zostało zdeptane przez tych ludzi ich brudnymi buciorami, ale nie na tyle, by nie umiało wybaczyć. Zatem ... wybaczam. Chce mieć to już za sobą, czeka na mnie wspaniałe życie, chce być na nie gotowa.

Zamknęłam, gdyż to miejsce, ta organizacja to pewnego rodzaju "świątynia" raka. Raka kolorowego, a jednocześnie smutnego. Pierwszy prezes, zachęcał by podnosić łeb do słońca, drugi z tego co pamiętam - nie zachęcał do niczego, a ten trzeci rozdaje słońce bez końca. Starają się nieść dobro, dzielić się nim ze światem chorych. Starają się jak potrafią i na ile pozwalają im możliwości. Należy jedynie pamiętać, że słońce w nadmiarze szkodzi. Ja się poparzyłam na tym słońcu! Może dlatego, że mój filtr ochronny był zbyt słaby. Może. Obolałe ciało długo reanimowałam. Dziś staram się wierzyć, że z tego poparzenia żadnego raka nie będzie. Dlatego Wam zalecam korzystać z tego słońca z rozsądkiem. A jeśli ktoś czuje się na tej plaży mało komfortowo i bezpiecznie, plażę proponuję zmienić. To proste! Przestać narzekać, że parzy, że promienie słoneczne szkodliwe i zmienić miejsce na może mniej słoneczne, ale zdrowsze. Po prostu!
Wierzę, że każdy z Was odczyta to we właściwy sposób.
Nie chcę już zajmować się czyimś życiem. Nie chcę boleć nad czyimś cierpieniem, często mi obcym. Nie chce brać za to żadnej odpowiedzialności. Jestem w tej lepszej sytuacji, że mogę powiedzieć o tym głośno, bo nie muszę dopasowywać się w jakieś ramy, nie pobieram za swoją pomoc żadnego wynagrodzenia, daje z siebie tyle ile chce i ile mogę. Dlatego uważam, że nie wyrządzam nikomu tym krzywdy. 
Podejmując tę decyzję kieruję się tylko i wyłącznie swoim własnym dobrem. Nie chcę tracić już ani jednego dnia na tę sprawę, ani grama swojego zdrowia.  Ja jestem zdrowa! Ludzie chorujący na raka często potrzebują słonecznej plaży, ale są i tacy, którzy pragną nieco cienia. Ja to zrozumiałam, a moje imię zostało oplute przez tych najbardziej "słonecznych" ludzi, tylko dlatego, że uważam iż prezes takiego miejsca, zwłaszcza jeśli choruje powinien być nade wszystko przykładem FAIR PLAY i serdecznym drogowskazem dla innych. To co doświadczyłam jako wolontariusz rak'n'roll traktuję jak NAJważniejszą lekcję w życiu. Pracę domową odrobiłam! Nigdy więcej nie będę wspierać i zachęcać do przekazywania jakkolwiek środków materialnych do takich organizacji charytatywnych z jaką ja się spotkałam, ale pewnie jeszcze nie jeden raz zaliczę maraton w intencji chorych na nowotwory. Tyle, że nie w takim słońcu! ;)

Dziękuję za wszystko każdemu!
Każdemu choremu, każdemu zdrowemu. Dostałam od Was najpiękniejszy dar jaki człowiek może przekazać drugiemu człowiekowi. Współodczuwanie, nie współczucie. 

Tym, którzy byli, są i będą oddaje kawałek swojego serca, na zawsze. Moja wspaniała przyjaciółka Monika, nadesłała mi w marcu to zdjęcie podpisując je tak:

"Tak sobie myślę Kochana,że my wiemy jaka jest prawda. Ty wiesz... popatrz, kto by pomyślał,że pomaganie to nie tędy droga... przecież po nas wszystkich kiedyś zostanie torba doświadczeń, na huśtawce swiata... a my.... gdzieś tam w przestrzeni... i człowiek człowiekowi taki los... smutne. Uściskuje ciepło. Prawda jest jedna. Ty nią jesteś."


fot. Monika Król Photo Art
               
Aż trudno uwierzyć, że wpis ten robię dwie godziny :))
Jest już po 9am. Piękny dzień na mnie czeka.
Idę do parku poleżeć na trawie, pogapić się w niebo.
W sukience po Śp. Magdzie Prokopowicz  postanawiam chodzić w tym sezonie częściej, bo mi się podoba, po prostu. Dziś już tę sprawę traktuję jak nabycie czegoś w charity shopie. Bez emocji!
Bluzka, cóż / różowy to nie mój kolor. Miała być na wyjątkową okazję, tak jak wyjątkowo ją traktowałam. Nie założyłam jej ani razu na siebie, odsyłam pocztą do miejsca w którym weszłam w jej posiadanie. Może dla kogoś innego ma większą wartość i moc. Szkoda by było, by mole się nią zajęły!
A książka? Ta, która miała być?
To smutna raczej historia, a ja lubię takie z happy endem. 
Jedną już ktoś napisał na ten temat, ci najbardziej "słoneczni" nie potrafili jej zaakceptować. Może sami dopiszą szczęśliwy jej koniec, po swojemu. A ja szczerze ją polecam. Dlaczego? Bo taki jest prawdziwy rak! Mało kolorowy, często hardkorowy.
Posyłam Wam kulę spokojnej i radosnej energii, łapcie!
Serdeczności,
Patka Pastwińska


http://rakowapatka.blogspot.co.uk/2014/03/magda-miosc-i-rak.html




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz