środa, 27 listopada 2013

Kalendarz Dżentelmeni 2014


Kalendarz Dżentelmeni 2014


Już wkrótce premiera ósmej odsłony kalendarza Dżentelmeni i piąta płyty '' Muzyka z serca'', z hitami lat 70. Ten charytatywny projekt to już poniekąd tradycja. 






Jak co roku Panowie wystąpią w szczytnym celu, tym razem w towarzystwie wyjątkowych kobiet. Ponad dwadzieścia aktorskich osobowości zaprezentuje się na pięknych czarno - białych zdjęciach autorstwa Roberta Wolańskiego.

Po co taki kalendarz?

Żeby wesprzeć dzieciaki, które potrzebują pomocy.

Gdzie kupisz kalendarz?

Kalendarz z płytą będzie dostępny od pierwszych dni grudnia w dwóch wersjach, po 12 bohterów. Znajdziecie go w drogeriach Rossemann i sklepach CCC. Sama płyta z kalendarzykiem ( mniejszym ) dostępna na wybranych stacjch Orlen i w Empikach.


''Są wielcy nie tylko w swym fachu, ale również w swym człowieczeństwie'' - tak mówi o tych fantastycznych mężczyznach producent akcji Olivier Janiak. 


SZUKAJCIE POMARAŃCZOWEGO  WYKRZYKNIKA !













poniedziałek, 18 listopada 2013

Zakręcony tydzień

Nie pisałam dawno, wiem - przepraszam.
Mam coraz mniej czasu na bycie wszędzie.
Skrzynki mailowe są zawsze pełne, a ja powoli mam wrażenie że działam jak jakaś poradnia terapeutyczna.
Miłe to, że ludzie piszą bo to znaczy, że potrzebują drugiego człowieka.

Czasem rzeczywiście lepiej jest ''upuścić wszystko'' osobie stojącej z boku problemu, cieszę się że to działa.




Nie zawsze mam możliwość reagowania natychmiast, staram sie, ale proszę o wyrozumiałość.
Tego raka jest wszędzie pełno, o czym świadczą maile z różnych stron kraju, a nawet już i świata.
W Londynie jest Ola, dwudziestolatka, podczas zwykłego badania krwi okazało się, że choruje na białaczkę.
Byłam u Niej w zeszłym tygodniu i wybieram się w tym tygodniu, by móc jakoś pomóc Jej w tej sytuacji na ile pozwolą mi moje możliwości.

Zaczęliśmy od peruki z włosów naturalnych, mam nadzieję że się uda.
Zresztą jestem tego pewna!
Weekend miałam jeden z tych trudniejszych, biorąc pod uwagę swój stan, w który wprowadziałam się sama po korespondencji z innymi.
Ciężko czasem znaleźć słowa dla siebie, mam wrażenie że z łatwością odnajduję je dla obcych mi ludzi, którzy przez swoją chorobę oswajają się ze mną jak ze swoim bliskim.
Jestem silna, ale czasem jest tego po prostu za dużo.
W ogóle dzieją się dziwne rzeczy ostatnio koło mnie, i w sumie ten 2013 rok jest dobry, ale przypuszczam, że wielu już czeka na ten nowy, z nadzieją na dużo lepszy.

Ten tydzień to bogaty we wszystko tydzień.
Zmykam za moment na Forest Hill, ogarnęłam rano korespondencję i to co wymagało mojej uwagi, jutro spotkania i wreszcie chwila z moimi ukochanymi ludźmi na Wood Green - a co za tym idzie?
Porządek na mojej głowie, włosy rosną jak szalone! ;)
Trzymajcie za mnie kciuki we środę, mam spotkanie w naszej Ambasadzie RP, będzie troszkę dyplomacji.
W słusznej sprawie! ;)

W tym tygodniu również przygotowujemy się do dalszej kontynuacji akcji Daj Włos, by przypomnieć naszym Rodaczkom na Wyspach Brytyjskich, że wciąż można włosy oddawać, że wciąż to ważny temat, że wciąż wsparcie innych chorujących na nowotwory to forma takiej terapii.
Uprzejmy Olivier Janiak, zresztą postać z mojej książki o Magdzie Prokopowicz wpadnie ze swoją ekipą do salonu w północnym Londynie już w piątek i włosy odda Ambasadorka lipcowej akcji Daj Włos Karolina, Miss Polonia 2003.
Szczerze mówiąc już wtedy Karolina dała sygnał, że jeszcze troszkę zapuści włos, by móc ofiarować go więcej i zaskoczyła mnie jakiś czas temu, fajne to jest!
Miss zawsze kojarzy się z urodą, z pięknem, zatem włosy to taka ozdoba - ale czy na pewno?
Okazuje się, że właśnie to tylko włosy!
Relację z tego wydarzenia będziecie mogli obejrzeć w CO ZA TYDZIEŃ TVN.

Gdziekolwiek jesteście, cokolwiek robicie, jakkolwiek się czujecie - nie dajcie się jesiennej chandrze, chorobie, szukajcie słońca!
Lubicie flamingi?

Kula energii dla Was, łapcie!

środa, 6 listopada 2013

List od Magdy

Moim celem jest zmotywowanie pacjentów, żeby się leczyli i wpłynięcie na lekarzy, żeby mniej przedmiotowo traktowali chorych. 
Zanim zachorowałam, miałam mniej siły niż teraz. Leoś dodaje mi enegii, a fundacja działa na mnie terapeutycznie.
Gdybym nic nie robiła, pewnie wpadłabym w depresję. Rak nauczył mnie pokory, cierpliwości i wiary w to, że jutro wszystko może się zmienić na lepsze.
Zrozumiałam, że życie jest tu i teraz.
To nie tak, że przytrafiają się nam chwile szcześcia.





Życie całe jest szczęściem, a zdarzają się tylko złe momenty.


Magda Prokopowicz




Źródło: http://www.kobieta.pl/styl-zycia/praca-prawo-i-finanse/zobacz/artykul/kobiety-ktore-nas-inspiruja/



wtorek, 5 listopada 2013

Nie czekaj, próbuj.



Aby czynić dobro, nie czekaj na okazje szczególne.

Próbuj wykorzystać zwyczajne sytuacje.

Jeszcze jestem w trakcie zbierania wiadomości, rozmawiania z fundacjami w kraju, chcę by był to rzetelny przekaz dla Was, dlatego jeszcze to chwilkę potrwa.

W przygotowaniu prezentacja wybranych fundacji, które w swoich szeregach mają głównie dzieci.
Ponieważ w ostatni weekend spotkałam się również z pewną sytuacją - postanowiłam przygotować również dla Was podstawowe chociaż informacje, które mogą ułatwić Wam poruszanie choroby Waszych Dzieci między krajem a klinikami, szpitalami w Wielkiej Brytanii.
Co możecie uzyskać jako pacjent zagraniczny w ramach leczenia poza granicami kraju i jak to wygląda formalnie tutaj.

Dobre myśli kieruje w Waszą stronę, uśmiechniętą kulę energii wysyłam do Waszych Dzieciaków :-)
Serdeczności.
Patka

sobota, 2 listopada 2013

Lemoniada i WYKRZYKNIK!


Jeśli dostaniesz od życia cytryny, zrób z nich lemoniadę.

Jakoś tak to ktoś powiedział.
Banalnie łatwe.
Czy na pewno?

Nie pisałam od paru dni, bo natłok spraw, przy których się ostatnio zatrzymywałam  nie pozwolił mi na nic więcej, a wczoraj po prostu cały dzień przeleżałam.
Z książką, z laptopem, z Wami po drugiej stronie klawiatury ;)
Kupiłam wielką chryzantemę w donicy z zamiarem postawienia jej na jednym z cmentarzy w Londynie i ... stoi u mnie na parapecie.
Nie pojechałam wczoraj nigdzie.
Odwołałam pare spotkań.
Jadłam w łóżku, właśnie piorę pościel.
Jeden dzień takiego barłogu wystarczy, dziś już to nie wchodzi w grę, a zapach tej chryzantemy pozwala przenosić mi się bardzo daleko ...

Miewam takie dni, rzadko na szczęście, ale zdarzają się.
W sumie to nie tak do końca ''zmarnowałam'' ten wczorajszy dzień - poznałam pewnego człowieka, który jest wdowcem.
Żona zmarła parę miesięcy temu, na raka.
Miała 36 lat.
Wspaniale się czyta również takie historie, zwłaszcza jeśli ktoś umie się nimi dzielić.
Bardzo mądry człowiek, cieszę się, że Go wczoraj spotkałam.
Tak po prostu - zupełnie jak przy grobie na cmentarzu w taki dzień spotyka się innych.
Po tym jak otrzymałam korespondencję od znajomej, przyjrzałam się sprawie - udało się porozmawiać z rodzicami kolejnego dziecka, które przylatuje na leczenie nowotworu oka do Londynu.
Udało się dodzwonić do kogoś z Moorfields Eye Hospital, udało to się ogarnąć na tyle, na ile pozwoliła obecna sytuacja sprawy.
Ogarniałam to między jedną grzanką z dżemem a drugą, między jednym słowem na klawaturze, a drugim.

Wczoraj układałam ten swój dzisiejszy wpis, układałam go w swojej głowie, ale emocje mi opadły - i dobrze, dlatego będzie on zdecydowanie łagodniejszy i milszy.
Przejrzałam kilka blogów prowadzonych przez rodziców dzieci chorych, weszłam na kilka stron, poczytałam głównie to co piszą między sobą rodzice, wspierając się przy tym wzajemnie.

Jestem przerażona!

Przerażona tym jak funkcjonują ci ludzie w obliczu dramatu, który ich dotyka.
Tak bardzo chcą ocalić swoje dziecko, często jego życie, że tracą logikę myślenia.
Działają często chaotycznie, w ciemno i na ślepo ufają w to co przeczytają w internecie, a potem nie są w stanie udźwignąć tego ciężaru i szukają w tym chaosie pomocy z zewnątrz.
Przeraża mnie też pewna manipulacja wśród tych wszystkich zrozpaczonych rodziców.
Bo ktoś tam powiedział, że tu jest najlepiej, najłatwiej.
Kupują bilet na samolot, nie mając jeszcze potwierdzenia wizyty w szpitalu - rozumiem, bo im szybciej kupisz ten bilet, tym zmniejszają się koszta całego przedsięwzięcia, ale to wszystko jest tak organizowane w takim chaosie, przecież nie wystarczy tylko tych ludzi głaskać po ręku i mówić, że będzie dobrze.
Trzeba racjonalnie podchodzić do sprawy, również do psychicznego wsparcia.
Jak to możliwe w ogóle, że pacjent zagraniczny, w prywatnym sektorze - płaci krocie za wizytę, a nie ma potwierdzenia tej wizyty na cztery dni przed.
Lekarze mają sekretarki, to nie są ich prywatne gabinety.
Nie w szpitalu.
Wczoraj przez słuchawkę telefoniczną usłyszałam od jednego z administratorów Moorfields Eye Hospital:
- It is too much Polish People!

Tym samym pan zaaplikował mi niezły wkurw, musiałam mu dać do zrozumienia co znaczy ''too much''.
Z drugiej strony tak sobie myślę, dlaczego ja muszę się tak we wszystko angażować?
Dlaczego?
Nigdy najprawdopodobniej nie poznam tych ludzi, Ich dzieci.
Ta pomoc ma dla bardzo ważne znaczenie, chce wiedzieć jakie, jeszcze nie znalazłam odpowiedzi, dlatego czasem tak mam, że muszę ''odchorować'' sprawy innych, w które się angażuję.
Chyba mam czasem do tego prawo?
Jestem silna, nawet bardzo - ale jeśli przez jeden tydzień, a właściwie przez pięć dni przez moje życie przewija się kobieta, której rak siada wszędzie - tak się już ten skurwysyn rozpanoszył, kilka innych u których powoli zaczyna się rozgaszczać, dwulatek - którego znam i pokochałam w pewnym sensie, który wciąż czeka na werdykt - czy oko ratujemy jeszcze jakoś, czy po prostu ratujemy Jego życie, przypadek męża dobrej znajomej, który walczy z nietypową białaczką limfoblastyczną, i ten mały dziesięciomiesięczny Brzdąc z nowotworem złośliwym oka, który przylatuje 6 listopada do Londynu - to jest to czasem ponad moje serce.

Poplątane to wszystko, emigranci często latają do kraju, bo nie ufają lokalnej służbie zdrowia - co uważam za całkowitą bzdurę, a Rodacy z kraju przylatują tutaj, często nie za swoje pieniądze - a uzbierane pod ogromną presją przez różne fundacje, organizacje, ludzi dobrej woli, o dobrym sercu.
Szczerze mówiąc tak to działa, że ci ludzie tutaj jak już przylatują i są - to są zostawieni sami sobie, nie ma tutaj ludzi którzy się nimi zajmują, koordynują sprawą, są takim łącznikiem między szpitalem, fundacją, a pacjentem.
Jestem zszokowana tym, że fundacje do których należą ci mali podopieczni nie kontaktują się w ogóle ze szpitalami poza granicami kraju, liczą jedynie na to, że ci ludzie sobie sami poradzą.
A ci radzą sobie tak jak potrafią, szukają i angażują w to innych.
Obecnie obserwuję pewną sytuację finansową jaka wyniknęła w związku z leczeniem Szymona Piętko w Great Ormond Hospital for Children - byłam tym przerażona, do teraz nie potrafię zrozumieć tego, dlaczego tak to tutaj działa.
Sprawa jest w toku, że tak się wyrażę.
Współczuje tym rodzicom, bo choroba dzieci to jedno, a gonitwa za środkami na rozwiązanie tej sprawy to drugie i jeśli na mecie powstaje pewnego rodzaju bałagan to jest to niezła huśtawka emocjonalna, i nie wiem ile liści człowiek zje by zadbać o siebie, tak to nie pomoże.

Wczoraj kolejny raz przeczytałam, że ktoś chciał się kontaktować z fundacją Rak'n'Roll Wygraj Życie, by ratować swoje dziecko.
Ludzie, jeśli to czytacie - zatrzymajcie się przy tym fragmencie, proszę.


!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

PATKA jest wolontariuszem fundacji Rak'n'Roll i mieszka w Londynie, nie w kraju. 

Fundacja ma swoję siedzibę w Warszawie i wśród swoich podopiecznych ma w większości kobiety zmagające się z chorobą nowotworową, jest kilku Panów owszem - ale wśród podopiecznych NIE MA kilkumiesięcznych dzieci. 
Rak ma kilka twarzy, niestety często potrafi przybrać maskę i tu ma nad nami przewagę! 
Więcej rozwagi i trzeźwości umysłu - poczytajcie o tym, czym zajmuje się fundacja Rak'n'Roll, w której ja dzielę się swoją energią z innymi, a dopiero potem siadajcie do korespondencji. 
JA jeśli się angażuję w sprawy związane z jakąkolwiek pomocą komukolwiek i jeśli nie dotyczą one fundacji R'n'R - to JEST TO MOJA WŁASNA INICJATYWA. 
Dobra wola i chęć pomocy, jeśli pozwala mi na to czas i moje obowiązki, wynikajce ze zwyczajnego życia. 
To wszystko.

Chciałabym by dotarło do Was to, że ja czasem pomimo swojego ogromnego serca i zrozumienia dla każdego - mam też ręce związane.
Próbuję, bo taki mam charakter i to mi wolno, ale są sprawy na które nie mam wpływu.
Nie zatrzymam tego świata, przepraszam.
Zastanówcie się też proszę nad tym, co mi podrzucacie w moje skrzynki mailowe, zastanówcie się - czy właśnie nie marnuje w pewnym sensie swojego czasu, poświęcając na te maile uwagę, gdyż w tym czasie właśnie ktoś może potrzebować autentycznie mojej pomocy i zaangażowania.

WARTO w pierwszym impulsie poczytać, dowiedzieć się, uzupełnić wiedzę na temat każdego miejsca, do którego chcecie się udać po pomoc, nie działać na ślepo - i czekać aż ktoś rzuci koło ratunkowe.
Na moim profilu na facebooku nie znajdziecie w każdym wpisie linków proszących o pieniądze na dzieciaki.
Dlaczego?
Dlatego iż nie mogę pozwolić na to, by moi znajomi, ci prawdziwi, ale też ci wirtualni, często współpracownicy przestali reagować na to, co się dzieje.
Po prostu.
To bardzo proste.
To nie chodzi o to, by ludzi zniechęcić, by od ludzi jedynie oczekiwać.
Są inne alternatywy, warto ich szukać, zmuszać w pewnym sensie pracowników fundacji do których należą Wasze dzieci do konstruktywnego działania, a nie do przepychania sprawy o jedną aplikację wyżej, bądź niżej, to nie chodzi jedynie o prowadzenie profilu fundacji na portalu społecznościowym - a kasa sama ma się zbierać, nie o to chodzi.
Dorośli jesteście, zatem w obliczu właśnych kataklizmów pomyślcie nad kubkiem zielonej herbaty - jaką drogą warto pojść, by dotrzeć do celu.
Czy człowiek, który całe życie stroni od Pana Boga, a wierzy jedynie przy okazji - powinien iść do kościoła z puszką i prosić o to wsparcie?
Patka pewnych rzeczy nie zrobi!
Często łamie swoje zasady, zwłaszcza wtedy kiedy sytuacja ode mnie tego wymaga, wtedy ja sama biorę za nie odpowiedzialność, ale pewne sprawy są nie do ruszenia, po prostu.
Dlatego warto szukać innych alternatyw.

Wczoraj oprócz tego, iż myślałam o swoich Bliskich, którzy odeszli, o ludziach którzy wciąż odchodzą, którzy inspirują innych swoim odejściem - nie miałam łatwego dnia, bo jest coraz więcej tych orzechów do rozłupania.
Nie gniewajcie się na mnie, jeśli moja pomoc ograniczy się jedynie do rozmowy telefonicznej, korespondencji, wymiany informacji.
Fizycznie nie jestem w stanie poznać połowy świata i brać czynny udział we wszytkim.
Dziś przyjeżdzają kolorowe lalki mojej Mamci, będzie ich sporo i to jest moja niezła radocha, to taka moja odskocznia od tego całego trudu i wysiłku.
Wracam jakkolwiek do Was, w poniedziałek.

I z niecierpliwością czekam na książkę, którą kupiła dla mnie Aneta - ''CESARZ WSZECH CHORÓB''.
Nie moge się już jej doczekać, powinna być ze mną już niebawem.

Pogody ducha życzę, u mnie świeci słońce, Magda Prokopowicz obchodziłaby dziś kolejne urodziny, dlatego też zostawię Wam te trzy Jej słowa.

Skorzystajcie z nich mądrze!